Czułam przymus malowania. Duchowe udręki, których od dawna nie doświadczałam, znowu zawisły nade mną i domagały się tego, zmieniając mnie w rozhisteryzowaną, rozgorączkowaną istotę. Tak, oczywiście, muszę malować. A co takiego będę malować? Rozogniona, zżerana podnieceniem i czując w żyłach wrzenie krwi, która paliła mi skórę, uderzała do głowy i powodowała, że czułam się pewna siebie, potężna, triumfująca – w takim stanie postawiłam nowy blejtram na sztaludze. Zaczęłam malować postać. Pracowałam całymi dniami, rano i wieczorem, z przerwą w południe na krótką sjestę. Trzeciego dnia o zmierzchu, kiedy ginące światło nie pozwalało mi już wygodnie pracować, machnęłam pędzlem umoczonym w białej farbie po namalowanym z takim trudem wizerunku kobiety. Poczułam rozdrażnienie, wewnętrzny ból, złość tryskającą z każdej cząstki ciała, gniew, który ogarniał mnie zawsze wtedy, gdy po fali pobudzającego do pracy entuzjazmu dochodziłam do wniosku, że ponoszę klęskę. To, co przedstawiał obraz, było do niczego. Wówczas oprócz rozczarowania, frustracji i niemocy poczułam ostry ból w skroniach. Odłożyłam pędzle i paletę z farbami i postanowiłam upić się do nieprzytomności(co nie jest trudne przy przyjmowaniu tak dużej dawki leków psychotropowych jakie biorę).
20110219
20110218
osobowość borderline
,,Osobowość chwiejna emocjonalnie typu borderline (pograniczne zaburzenie osobowości, osobowość borderline, BPD; ang. Borderline Personality Disorder) – zaburzenie osobowości na pograniczu psychozy i nerwicy.’’Oto jaką dostałam diagnozę: osobowość Borderline.
,,Osobowość borderline charakteryzują: wahania nastroju, napady intensywnego gniewu, niestabilny obraz siebie, niestabilne i naznaczone silnymi emocjami związki interpersonalne, silny lęk przed odrzuceniem i gorączkowe wysiłki mające na celu uniknięcie odrzucenia, działania autoagresywne oraz chroniczne uczucie pustki (braku sensu w życiu).Wszystko co warto wiedzieć o tej chorobie znajduje się na tej stronie: http://pl.wikipedia.org/wiki/Osobowo%C5%9B%C4%87_chwiejna_emocjonalnie_typu_borderline , więc nie ma sensu się bardziej rozpisywać.
Zapadalność na osobowość borderline wynosi około 1–2% (w tym 75% to kobiety). Zaburzenie wymaga wielokierunkowego leczenia, długoletnich psychoterapii, a niekiedy też hospitalizacji.’’
20110217
20110216
moje fantasmagorie.
Kiedyś wierzyłam w istnienie smoków i przeróżnych bożków lasu, elfy, chochliki i krasnoludy, wierzyłam nawet że parę z nich widziałam kiedy przemykały się cichutko od drzewa do drzewa, lub kiedy zostawiały swe cienie zlane z cieniami roślin. Teraz już nie potrafię uwierzyć. Wiem, że to co widziałam, to były tylko wymysły mojej młodej wybujałej wyobraźni napędzanej bajkami, baśniami, mitami i opowieściami z książek. Nie lubię myśleć o tamtych czasach; gardzę swoją naiwną głupotą i żałuje, że ją utraciłam. Nienawidzę siebie za tą zmianę, a jednak nie wyobrażam sobie, jak mogłabym jej uniknąć. Brakuje mi mojego dzieciństwa i chciałabym żyć nim dalej ale wiem że ono już minęło i może istnieć jedynie w mojej pamięci. Nie da się cofnąć czasu.
20110215
sen
Śniło mi się raz, że idę krętą drogą pomiędzy murami starego cmentarza a wielkim polem. Był środek lata a ja zmierzałam do miasta. Oddalałam się właśnie od wejścia na cmentarz - starej, na wpół otwartej bramy. Nieopodal w zaroślach znalazłam starą zardzewiałą klatkę niedbale wyrzuconą w pole z uwięzioną w niej małą kawką. Chciałam uratować tę kawkę, wypuścić ją z obskurnego więzienia, ale w miarę jak starałam się otworzyć klatkę i nie udawało mi się, zauważałam kolejne ciemne poruszające się lekko i skrzeczące punkty w trawie. Klatek było tam mnóstwo, w każdym po jednym, po dwa lub po trzy pierzaste stworzenia machały tragicznie skrzydełkami. Widziałam inne kawki ale także wrony, gawrony, sroki, kruki a nawet wróble. Wszystkie tak samo pozamykane i porzucone w prażącym słońcu. W klatkach takich jak ta, którą starałam się otworzyć, jakby specjalnie dla uniemożliwienia tego celu zbudowanych. Po pewnym czasie mocowania się z zamkami przyznałam przed sobą, że mam za mało siły aby wszystkie te ptaki uwolnić. Nie mogłam otworzyć ani jednej klatki. Postanowiłam, że pójdę dalej drogą, dotrę do najbliższego miasta i sprowadzę stamtąd jakąś pomoc. W miarę jak oddalałam się od dziwnego wysypiska, narastał we mnie niepokój. Odwróciłam się jeszcze raz za siebie, w stronę gdzie znalazłam klatki z ptakami i sparaliżowało mnie - jakaś ciemna plama o kształtach mniej więcej ludzkich stała nad klatkami i patrzyła w moją stronę. Nie musiałam tego widzieć, wiedziałam, że wyszła z terenu cmentarza. Uciekłam czym prędzej gubiąc buty na polnej ścieżce i nie oglądając się już za siebie Biegłam i czułam, że to coś, ta bliżejnieokreślona dziwna istota nadal patrzy na mnie a moje serce i duszę zalewa strachem i mrokiem swojego istnienia. Obudziłam się i spadłam z łóżka.
20110214
bezsenność
Mija kolejna noc a ja znowu nie mogę zasnąć. Nie wiem dlaczego. Czuje się jakbym miała za dużo energii. Moje ciało chodzi jak nabuzowane. Więc siedzę tak, paląc papierosa za papierosem i piszę co mi tylko na myśl przyjdzie. Niestety mało przychodzi. Chciałabym umieć zasypiać jak inni, jak Sasza, który ledwo się położy i już śni. To musi być wspaniale uczucie: położyć się i nie męczyć, nie skupiać na zaśnięciu, po prostu odpłynąć. A ja tak nie umiem, więc siedzę tu teraz i piszę te niepotrzebne nikomu bzdury.
20110213
bezużyteczna nagroda
Nagroda jest oznaką sukcesu, a dążenie do sukcesu jest niedorzeczne. Dopóki nie zostanie osiągnięty, sukces nie istnieje, jest tylko powodem troski; ale gdy nadchodzi, tym gorzej: życie nie zatrzymuje się, a sukces je zachmurza; nikt nie jest w stanie stale powtarzać sukcesu i bardzo szybko sukces zamienia się w ciężkie brzemię; potrzebuje się go znowu, stale, ale tym razem ze świadomością, że jest bezużyteczny.
20110212
człowiek absurdalny, o mnie cz. 2
Jeżeli chodzi o mnie, niewiele mogę Ci powiedzieć. Jestem człowiekiem absurdalnym. Zostałam wychowana w absurdalny sposób, a całe moje życie polega na rozwijaniu i doskonaleniu tego absurdu.
Przez całe życie rozmawiałam głównie sama ze sobą i wysławiam się kiepsko. Gdy próbuje teoretyzować, przechodzę od banału do bełkotu. Z pewnością mój bagaż intelektualny składa się z tych dwóch wariantów wiedzy.
Nie oczekuj żadnego przesłania; nie ma go, a przynajmniej ja go nie znam. Wspomniałam o sensie życia, ale sens nie jest przesłaniem, a ja nie jestem wizjonerką; jestem tylko człowiekiem przekonanym o własnej absurdalności. Jestem absurdalna, ponieważ żyje bez celu, ale przecież nie miałam wyboru. Wszystkie nasze zabiegi są absurdalne. Bogactwo przynosi tylko fałszywy komfort, a w rzeczywistości rozbestwienie czy otępienie bogacza i wrogość otoczenia, nawet przyjaciół. Jednakże ubóstwo jest jeszcze bardziej otępiające, nie budzi sympatii, co najwyżej litość; a pomiędzy nimi nie ma niczego pośredniego, nie licząc niepokoju.
Przez całe życie rozmawiałam głównie sama ze sobą i wysławiam się kiepsko. Gdy próbuje teoretyzować, przechodzę od banału do bełkotu. Z pewnością mój bagaż intelektualny składa się z tych dwóch wariantów wiedzy.
Nie oczekuj żadnego przesłania; nie ma go, a przynajmniej ja go nie znam. Wspomniałam o sensie życia, ale sens nie jest przesłaniem, a ja nie jestem wizjonerką; jestem tylko człowiekiem przekonanym o własnej absurdalności. Jestem absurdalna, ponieważ żyje bez celu, ale przecież nie miałam wyboru. Wszystkie nasze zabiegi są absurdalne. Bogactwo przynosi tylko fałszywy komfort, a w rzeczywistości rozbestwienie czy otępienie bogacza i wrogość otoczenia, nawet przyjaciół. Jednakże ubóstwo jest jeszcze bardziej otępiające, nie budzi sympatii, co najwyżej litość; a pomiędzy nimi nie ma niczego pośredniego, nie licząc niepokoju.
20110211
trochę o mnie.
Nigdy nie uległam pokusom właściwym łatwemu i szkolnemu życiu, nie popadłam w żaden nałóg, nie tyle ze względu na wysoki poziom moralny, ile z niechęci do zależności w jakiejkolwiek postaci.
Odziedziczyłam po ojcu zdecydowanie samotniczy charakter i zastanawiałam się niekiedy, czy moja matka nie posiada przypadkiem identycznych cech, czy nie traktuje swej rodziny z równą obojętnością, oddana ciałem i duszą sztuce. Pytanie to nie dręczyło mnie jednak do tego stopnia, bym podjęła jakieś poszukiwania w tym kierunku: nigdy nie uczyniłam ani kroku, by dowiedzieć się czegokolwiek na temat swej matki, a bezustanne podróże nigdy nie zawiodły mnie na długo do Kań, gdzie mogłabym zaciągnąć informacji w szczupłym gronie rodzinnym. Wolałam pozostawić przeszłość charakter i matki w niewiedzy.
Odziedziczyłam po ojcu zdecydowanie samotniczy charakter i zastanawiałam się niekiedy, czy moja matka nie posiada przypadkiem identycznych cech, czy nie traktuje swej rodziny z równą obojętnością, oddana ciałem i duszą sztuce. Pytanie to nie dręczyło mnie jednak do tego stopnia, bym podjęła jakieś poszukiwania w tym kierunku: nigdy nie uczyniłam ani kroku, by dowiedzieć się czegokolwiek na temat swej matki, a bezustanne podróże nigdy nie zawiodły mnie na długo do Kań, gdzie mogłabym zaciągnąć informacji w szczupłym gronie rodzinnym. Wolałam pozostawić przeszłość charakter i matki w niewiedzy.
20110210
Ciemność
Ludzie mówią o zapadających ciemnościach albo zapadającym zmroku, mnie jednak te określenia nigdy nie wydawały się właściwe. Być może kiedyś na tej samej zasadzie mówiono o spadającym słońcu. Możliwe, tyle tylko, że w takim razie powinien powstać termin zapadnięcie dnia. A każdy, kto kiedykolwiek przeczytał jakąś książkę, wie, że dzień nie zapada. Dzień świta. W książkach dni świtają, a noce zapadają.
W prawdziwym życiu noc podnosi się z ziemi. Dzień trzyma się jeszcze kurczowo w górze, jak tylko może najdłużej, jasny i ochoczy, niczym ostatni gość wychodzący z przyjęcia, tymczasem po ziemi rozlewa się ciemność, spowijając mrokiem kostki, na zawsze skrywając upuszczone soczewki kontaktowe i sprawiając, że bramkarze przepuszczają strzały oddane po ziemi
20110209
POSŁANIE DO NADWRAŻLIWYCH
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za waszą czułość w nieczułości świata, za niepewność - wśród jego pewności
za to, że odczuwacie innych tak jak siebie samych zarażając się każdym bólem
za lęk przed światem, jego ślepą pewnością, która nie ma dna
za potrzebę oczyszczania rąk z niewidzialnego nawet brudu ziemi
za waszą czułość w nieczułości świata, za niepewność - wśród jego pewności
za to, że odczuwacie innych tak jak siebie samych zarażając się każdym bólem
za lęk przed światem, jego ślepą pewnością, która nie ma dna
za potrzebę oczyszczania rąk z niewidzialnego nawet brudu ziemi
bądźcie pozdrowieni.
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za wasz lęk przed absurdem istnienia
i delikatność nie mówienia innym tego, co w nich widzicie
za niezaradność w rzeczach zwykłych i umiejętność obcowania z niezwykłością,
za realizm transcendentalny i brak realizmu życiowego,
za nieprzystosowanie do tego, co jest, a przystosowanie do tego, co być powinno
za to co nieskończone - nieznane - niewypowiedziane ukryte w was.
Bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi
za waszą twórczą ekstazę,
za wasze zachłanne przyjaźnie, miłości i lęk, że miłość mogła by umrzeć jeszcze przed wami.
Bądźcie pozdrowieni
za wasze uzdolnienia - nigdy nie wykorzystane - (niedocenianie waszej wielkości nie pozwoli oznać wielkości tych, co przyjdą po was)
za to, że chcą was zmienić zamiast naśladować
że jesteście leczeni zamiast leczyć świat
za waszą boską moc niszczoną przez zwierzęcą siłę
za niezwykłość i samotność waszych dróg.
bądźcie pozdrowieni, Nadwrażliwi.
Wersja tekstu opracowana przez Bohdana Urbankowskiego (w piątą rocznicę śmierci profesora Kazimierza Dąbrowskiego) ,,Poezja'' 1985 rok nr 11, s 64
20110208
Zima
Na zewnątrz pada śnieg (przyznaję, że śnieg zazwyczaj pada na zewnątrz, ale pamiętaj, że dopiero zaczynam trzeźwieć o świętowaniu moich urodzin). Wielkie krążki białego puchu opadają, wirując, na ziemię, niczym pozostałości po niebiańskiej bitwie na poduszki. Pokrywają wszystko i sprawiają, że wszystko staje się mniej istotne.
20110207
moje urodziny.
Tak więc od dnia dzisiejszego mam już skończone 21 lat. Jak się z tym czuję? Jest mi to całkowicie obojętne. Jeszcze niedawno nie pamiętałam w jakim jestem wieku. Przypomniałam sobie dopiero parę dni przed aktualnymi urodzinami. Wcześniej, kiedy byłam pytana o to, ile mam lat, strzelałam i często pudłowałam(sic!). Na ostatniej terapii powiedziałam że mam skończone 19, odmłodziłam się o rok. Czy warto w ogóle pamiętać o takich szczegółach? Jak świadomość własnego wieku może wpływać na życie (pomijając sprawy związane z prawami ludzi pełnoletnich i w ogóle z prawem)? Jak to, że nie przywiązuje uwagi do takich błahostek, świadczy o mnie?
Wróciłam pamięcią do zdarzeń z innych lat mojego życia, kiedy zawsze pamiętałam swój wiek i zaczęłam się zastanawiać nad sensem ich różnic. Przypuszczałam i zakładałam, byćmożełam, acojeżeliowałam i chybażełam; aż wreszcie, kiedy pierwsze promienie słońca zaczęły połyskiwać na śniegu i wlewać się do środka przez okna, uznałam, że przynajmniej udało mi się rozpatrzyć sprawę ze wszystkich punktów widzenia.
Istniały trzy możliwe wyjaśnienia.
Całkiem sporo podwyjaśnień, rzecz jasna, ale na tym etapie wolałam nakreślić obraz sytuacji szerokimi pociągnięciami pędzla, dlatego zagarnęłam podwyjaśnienia na trzy główne stosy, które przedstawiały się następująco:
Postanowiłam nadal nie przywiązywać uwagi do mojego wieku, niezależnie od tego skutków. Jakiekolwiek miałyby być, na pewno nie będą dla mnie nigdy zbyt ważne, w porównaniu z innymi życiowymi faktami i wydarzeniami.
Wolę myśleć o urodzinach jako o corocznym powodzie do świętowania i schlania się w towarzystwie dobrych przyjaciół, niż jako o bramce między jedną a drugą liczbą oznaczającą mój wiek. Dlatego kończę ten wywód całkowicie olewając liczby i biorę się za zabawy, rozmowę oraz picie. Adieu
Wróciłam pamięcią do zdarzeń z innych lat mojego życia, kiedy zawsze pamiętałam swój wiek i zaczęłam się zastanawiać nad sensem ich różnic. Przypuszczałam i zakładałam, byćmożełam, acojeżeliowałam i chybażełam; aż wreszcie, kiedy pierwsze promienie słońca zaczęły połyskiwać na śniegu i wlewać się do środka przez okna, uznałam, że przynajmniej udało mi się rozpatrzyć sprawę ze wszystkich punktów widzenia.
Istniały trzy możliwe wyjaśnienia.
Całkiem sporo podwyjaśnień, rzecz jasna, ale na tym etapie wolałam nakreślić obraz sytuacji szerokimi pociągnięciami pędzla, dlatego zagarnęłam podwyjaśnienia na trzy główne stosy, które przedstawiały się następująco:
- mój światopogląd przybrał barwy skrajnego tumiwisizmu.
- mam zbyt wiele dużych problemów, by zajmować się takimi szczegółami, jak liczba określająca ilość wiosen(a raczej zim) które przeżyłam na tej Ziemi.
- po prostu jestem bardzo, bardzo, bardzo zapominalskim i roztrzepanym człowiekiem.
Postanowiłam nadal nie przywiązywać uwagi do mojego wieku, niezależnie od tego skutków. Jakiekolwiek miałyby być, na pewno nie będą dla mnie nigdy zbyt ważne, w porównaniu z innymi życiowymi faktami i wydarzeniami.
Wolę myśleć o urodzinach jako o corocznym powodzie do świętowania i schlania się w towarzystwie dobrych przyjaciół, niż jako o bramce między jedną a drugą liczbą oznaczającą mój wiek. Dlatego kończę ten wywód całkowicie olewając liczby i biorę się za zabawy, rozmowę oraz picie. Adieu
sposób na idiotów
Dzisiaj ktoś zaczepił mnie w księgarni na rynku. Nie odzywałam się. Miałam przed sobą idiotę, a już dawno nauczyłam się, że jedynym dobrym sposobem na rozmowę z idiotą jest ignorowanie go.
20110206
melancholijnie.
Potrafię być naprawdę nudna, świadomie i myślę, że robię to żeby wszyscy się odpierdolili.
Kolejny dzień dobiegł końca, a ja nadal szukam, trwam w zawieszeniu. Czego szukam, po co to robię? Mam mętlik w głowie. Nic mi się nie chce. Jestem sama w tłumie ludzi i już nie rozumiem samej siebie. A może w ogóle mnie nie ma? Czym może przecież być tworzywo o tak zmiennej bazie, podstawie, wewnętrznym ja?
Jeżeli założymy, że coś takiego jak ja istnieje. Może nic, co istnieje, nie ma podstawowego rdzenia, lecz jest jak prześcieradło na wietrze? Nie wiem. Wiem, że nic nie wiem.
Gdzieś się potknęłam i wpadłam w wielki dół. To, co robię, nie ma znaczenia dla reszty ludzi, bo robię to ja - nic nie warta. Tak więc w zasadzie tylko przepraszam ludzi za to, że przeszkadzam zabierając im miejsce, by tonąć w swej nicości, pustce i, paradoksalnie, przepychu.
Kolejny dzień dobiegł końca, a ja nadal szukam, trwam w zawieszeniu. Czego szukam, po co to robię? Mam mętlik w głowie. Nic mi się nie chce. Jestem sama w tłumie ludzi i już nie rozumiem samej siebie. A może w ogóle mnie nie ma? Czym może przecież być tworzywo o tak zmiennej bazie, podstawie, wewnętrznym ja?
Jeżeli założymy, że coś takiego jak ja istnieje. Może nic, co istnieje, nie ma podstawowego rdzenia, lecz jest jak prześcieradło na wietrze? Nie wiem. Wiem, że nic nie wiem.
Gdzieś się potknęłam i wpadłam w wielki dół. To, co robię, nie ma znaczenia dla reszty ludzi, bo robię to ja - nic nie warta. Tak więc w zasadzie tylko przepraszam ludzi za to, że przeszkadzam zabierając im miejsce, by tonąć w swej nicości, pustce i, paradoksalnie, przepychu.
20110205
rzeczy kłamią
Zamknąć oczy . Odetchnąć. Nie oglądać się za siebie. Bo co jeżeli za mną pokój bezgłośnie rozpada się na kawałki, a z cieni materializują się koszmarne zjawy, oni, ludzie bez oczu.
A jednak nie da rady, zerkam za siebie.
Wszystko udaje że jest w porządku, ale rzeczy kłamią.
A jednak nie da rady, zerkam za siebie.
Wszystko udaje że jest w porządku, ale rzeczy kłamią.
20110204
Kot
Siedzę w mieszkaniu. Nie powstrzymuje się już. Podważam brzeg strupa paznokciem i delikatnie odrywam. Rana idzie do mięsa, boli. Zagryzam w skupieniu wargi. W łazience jest cicho. o nodze spływa krew. Strup został już zdjęty i rana ma kolor świeżej truskawki. Zbieram spływającą strużkę na palec po czym oblizuje go, czując jak w ustach rozprzestrzenia się żelazisty posmak. Za pierwszą raną idzie kolejna, rozdrapuje jedną po drugiej karminowe pręgi. Oddycham ciężko, mało nie wpadam do wanny. Opieram się o ścianę i śledzę wzrokiem strużki krwi zlewające się pod stopami w coraz szerszą rzekę i spływające powoli do kratki ściekowej.
Jestem kotem. Kotem w pasy. Znowu żyję, teraz, tak, jak wielokrotnie. Stan limitu życia: siedem z dziewięciu.
Przez kilka minut siedzę nieruchomo. Patrzę na swoje ciało, na dziesiątki świeżych pręg. Od bioder po kostki biegnie ciąg równoległych blizn, im niżej tym świeższych. Wstaje niechętnie, powinnam się spieszyć, rodzice przyjadą niebawem. Trzeba zatrzeć ślady istnienia pasiastego zwierzęcia. Owijam nogi bandażem, na którym szybko kwitną czerwone wzory, niby kwiecisty bluszcz. Ubieram się powoli, ostrożnie. Dotyk spodni sprawia ból, ale nie w tym rzecz. Nie mogę pozwolić by choć kropla krwi przesiąkła przez ubranie. Jeżeli ojciec zauważyłby, jak na materiale wykwitają czerwone plamy, byłabym spalona. To inteligentny człowiek, nie mogę pozwolić mu na najmniejszy nawet powód potwierdzający jego podejrzenia. A ma takie, na pewno. Starannie kamufluje nogi. Rozlega się brzęk domofonu, nakładam pogodną maskę wesołej córeczki i jestem gotowa. Otwieram drzwi, przedstawienie czas zacząć.
Miarowe kapanie. Jakby ktoś znowu nie dokręcił kranu w łazience. Ale nie. To tylko ja. Przeciekam.
Pasy. Poprzeczne. I pionowe - strugi. Monotonne kapnięcia i tykanie zegara. Spokój. Te dźwięki wyznaczają niezbędny rytm, według którego funkcjonuje mój organizm.
Kap - kap,
Tyk - tyk,
Wdech - wydech.
Błogosławione niech będą zegary.
I ten kojący chłód posadzki przy skroni. Lubie tak leżeć i patrzeć. Z tej perspektywy wszystko wygląda jakoś inaczej, magiczniej. Smuga popiołu z papierosa miesza się ze strumyczkami krwi, które zdają się pełznąć w tylko sobie znanym celu i kierunku, mieszając się z otoczeniem i tworząc przy tym fantazyjne wzory.
Jestem kotem. Kotem w pasy. Znowu żyję, teraz, tak, jak wielokrotnie. Stan limitu życia: siedem z dziewięciu.
Przez kilka minut siedzę nieruchomo. Patrzę na swoje ciało, na dziesiątki świeżych pręg. Od bioder po kostki biegnie ciąg równoległych blizn, im niżej tym świeższych. Wstaje niechętnie, powinnam się spieszyć, rodzice przyjadą niebawem. Trzeba zatrzeć ślady istnienia pasiastego zwierzęcia. Owijam nogi bandażem, na którym szybko kwitną czerwone wzory, niby kwiecisty bluszcz. Ubieram się powoli, ostrożnie. Dotyk spodni sprawia ból, ale nie w tym rzecz. Nie mogę pozwolić by choć kropla krwi przesiąkła przez ubranie. Jeżeli ojciec zauważyłby, jak na materiale wykwitają czerwone plamy, byłabym spalona. To inteligentny człowiek, nie mogę pozwolić mu na najmniejszy nawet powód potwierdzający jego podejrzenia. A ma takie, na pewno. Starannie kamufluje nogi. Rozlega się brzęk domofonu, nakładam pogodną maskę wesołej córeczki i jestem gotowa. Otwieram drzwi, przedstawienie czas zacząć.
Miarowe kapanie. Jakby ktoś znowu nie dokręcił kranu w łazience. Ale nie. To tylko ja. Przeciekam.
Pasy. Poprzeczne. I pionowe - strugi. Monotonne kapnięcia i tykanie zegara. Spokój. Te dźwięki wyznaczają niezbędny rytm, według którego funkcjonuje mój organizm.
Kap - kap,
Tyk - tyk,
Wdech - wydech.
Błogosławione niech będą zegary.
I ten kojący chłód posadzki przy skroni. Lubie tak leżeć i patrzeć. Z tej perspektywy wszystko wygląda jakoś inaczej, magiczniej. Smuga popiołu z papierosa miesza się ze strumyczkami krwi, które zdają się pełznąć w tylko sobie znanym celu i kierunku, mieszając się z otoczeniem i tworząc przy tym fantazyjne wzory.
20110203
hmm..
- A Twoje heteronimy?
- Cóż, jesteśmy inni, jak sądzę. A kiedy jest się odmieńcem, lepiej przebywać wśród podobnych sobie. Samotność to śmierć.
- Chcesz powiedzieć że nie masz żadnych rzeczywistych przyjaciół?
- Nie tylko teraz, nigdy nie miałam.
- Cóż, jesteśmy inni, jak sądzę. A kiedy jest się odmieńcem, lepiej przebywać wśród podobnych sobie. Samotność to śmierć.
- Chcesz powiedzieć że nie masz żadnych rzeczywistych przyjaciół?
- Nie tylko teraz, nigdy nie miałam.
20110202
,,Dear 3:00 am, we have to stop meeting this way. I'd much rather sleep with you''
Wróciłam do mieszkania, mojej kryjówki, jamy. Przywitał mnie nieskazitelny porządek. Znowu poczułam się, jakbym znalazła się w środku pięknej, lecz banalnej pocztówki. Nie byłam tu od bardzo dawna, a i tak na widok znajomych pomieszczeń i mebli nie poczułam żadnej radości.
Wysprzątany kwadrat wydawał mi się dziwnie obcy i pusty.
Nie minęła godzina. Podłogę przesłoniła ciśnięta niedbale warstwa ubrań, wymiętych kartek z rysownika i książek. Już trochę leiej...
CISZA. Uciekałam przed nią. Przed ciszą. Zwalniałam. Im bliżej była tym więcej mi kradła. Wsysała kolory, zapachy, wszelkie odczucia. Zostawiała nic w zamian - nic-pustkę. Cisza - czarna dziura.
Potem wszystko zaczęła przesłaniać mgła, a ziemia nagle przekręciła się o 90 stopni i uderzyła mnie w twarz.
Wysprzątany kwadrat wydawał mi się dziwnie obcy i pusty.
Nie minęła godzina. Podłogę przesłoniła ciśnięta niedbale warstwa ubrań, wymiętych kartek z rysownika i książek. Już trochę leiej...
CISZA. Uciekałam przed nią. Przed ciszą. Zwalniałam. Im bliżej była tym więcej mi kradła. Wsysała kolory, zapachy, wszelkie odczucia. Zostawiała nic w zamian - nic-pustkę. Cisza - czarna dziura.
Potem wszystko zaczęła przesłaniać mgła, a ziemia nagle przekręciła się o 90 stopni i uderzyła mnie w twarz.
20110201
Mój kwadrat i głowa.
Wchodzę do mieszkania i czuje się jak w hotelu. Niczego nie poznaję. Są jakieś dźwięki, kolory, kształty, zapachy, ale nic nie ma sensu. Nic nie układa się w spójną całość. Jest jakiś świat, kompletny, bogaty,wyglądający sensownie, ale błąkam się o nim nie mogąc znaleźć sobie miejsca. Wszystko wydaje się być bardziej rzeczywiste ode mnie. Ja gdzieś znikłam.
Nachodzą mnie bóle głowy. Z początku dawały się znieść, ale kiedy znów zaczęło robić się chłodniej, łagodne, nieśmiałe pulsowania w skroniach i czole przeszły w mdlący koszmar - maratony udręki
Nachodzą mnie bóle głowy. Z początku dawały się znieść, ale kiedy znów zaczęło robić się chłodniej, łagodne, nieśmiałe pulsowania w skroniach i czole przeszły w mdlący koszmar - maratony udręki
Subskrybuj:
Posty (Atom)