Siedzę w mieszkaniu. Nie powstrzymuje się już. Podważam brzeg strupa paznokciem i delikatnie odrywam. Rana idzie do mięsa, boli. Zagryzam w skupieniu wargi. W łazience jest cicho. o nodze spływa krew. Strup został już zdjęty i rana ma kolor świeżej truskawki. Zbieram spływającą strużkę na palec po czym oblizuje go, czując jak w ustach rozprzestrzenia się żelazisty posmak. Za pierwszą raną idzie kolejna, rozdrapuje jedną po drugiej karminowe pręgi. Oddycham ciężko, mało nie wpadam do wanny. Opieram się o ścianę i śledzę wzrokiem strużki krwi zlewające się pod stopami w coraz szerszą rzekę i spływające powoli do kratki ściekowej.
Jestem kotem. Kotem w pasy. Znowu żyję, teraz, tak, jak wielokrotnie. Stan limitu życia: siedem z dziewięciu.
Przez kilka minut siedzę nieruchomo. Patrzę na swoje ciało, na dziesiątki świeżych pręg. Od bioder po kostki biegnie ciąg równoległych blizn, im niżej tym świeższych. Wstaje niechętnie, powinnam się spieszyć, rodzice przyjadą niebawem. Trzeba zatrzeć ślady istnienia pasiastego zwierzęcia. Owijam nogi bandażem, na którym szybko kwitną czerwone wzory, niby kwiecisty bluszcz. Ubieram się powoli, ostrożnie. Dotyk spodni sprawia ból, ale nie w tym rzecz. Nie mogę pozwolić by choć kropla krwi przesiąkła przez ubranie. Jeżeli ojciec zauważyłby, jak na materiale wykwitają czerwone plamy, byłabym spalona. To inteligentny człowiek, nie mogę pozwolić mu na najmniejszy nawet powód potwierdzający jego podejrzenia. A ma takie, na pewno. Starannie kamufluje nogi. Rozlega się brzęk domofonu, nakładam pogodną maskę wesołej córeczki i jestem gotowa. Otwieram drzwi, przedstawienie czas zacząć.
Miarowe kapanie. Jakby ktoś znowu nie dokręcił kranu w łazience. Ale nie. To tylko ja. Przeciekam.
Pasy. Poprzeczne. I pionowe - strugi. Monotonne kapnięcia i tykanie zegara. Spokój. Te dźwięki wyznaczają niezbędny rytm, według którego funkcjonuje mój organizm.
Kap - kap,
Tyk - tyk,
Wdech - wydech.
Błogosławione niech będą zegary.
I ten kojący chłód posadzki przy skroni. Lubie tak leżeć i patrzeć. Z tej perspektywy wszystko wygląda jakoś inaczej, magiczniej. Smuga popiołu z papierosa miesza się ze strumyczkami krwi, które zdają się pełznąć w tylko sobie znanym celu i kierunku, mieszając się z otoczeniem i tworząc przy tym fantazyjne wzory.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz