20110215

sen

Śniło mi się raz, że idę krętą drogą pomiędzy murami starego cmentarza a wielkim polem. Był środek lata a ja zmierzałam do miasta. Oddalałam się właśnie od wejścia na cmentarz - starej, na wpół otwartej bramy. Nieopodal w zaroślach znalazłam starą zardzewiałą klatkę niedbale wyrzuconą w pole z uwięzioną w niej małą kawką. Chciałam uratować tę kawkę, wypuścić ją z obskurnego więzienia, ale w miarę jak starałam się otworzyć klatkę i nie udawało mi się, zauważałam kolejne ciemne poruszające się lekko i skrzeczące punkty w trawie. Klatek było tam mnóstwo, w każdym po jednym, po dwa lub po trzy pierzaste stworzenia machały tragicznie skrzydełkami. Widziałam inne kawki ale także wrony, gawrony, sroki, kruki a nawet wróble. Wszystkie tak samo pozamykane i porzucone w prażącym słońcu. W klatkach takich jak ta, którą starałam się otworzyć, jakby specjalnie dla uniemożliwienia tego celu zbudowanych. Po pewnym czasie mocowania się z zamkami przyznałam przed sobą, że mam za mało siły aby wszystkie te ptaki uwolnić. Nie mogłam otworzyć ani jednej klatki. Postanowiłam, że pójdę dalej drogą, dotrę do najbliższego miasta i sprowadzę stamtąd jakąś pomoc. W miarę jak oddalałam się od dziwnego wysypiska, narastał we mnie niepokój. Odwróciłam się jeszcze raz za siebie, w stronę gdzie znalazłam klatki z ptakami i sparaliżowało mnie - jakaś ciemna plama o kształtach mniej więcej ludzkich stała nad klatkami i patrzyła w moją stronę. Nie musiałam tego widzieć, wiedziałam, że wyszła z terenu cmentarza. Uciekłam czym prędzej gubiąc buty na polnej ścieżce i nie oglądając się już za siebie Biegłam i czułam, że to coś, ta bliżejnieokreślona dziwna istota nadal patrzy na mnie a moje serce i duszę zalewa strachem i mrokiem swojego istnienia. Obudziłam się i spadłam z łóżka.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz