Czułam przymus malowania. Duchowe udręki, których od dawna nie doświadczałam, znowu zawisły nade mną i domagały się tego, zmieniając mnie w rozhisteryzowaną, rozgorączkowaną istotę. Tak, oczywiście, muszę malować. A co takiego będę malować? Rozogniona, zżerana podnieceniem i czując w żyłach wrzenie krwi, która paliła mi skórę, uderzała do głowy i powodowała, że czułam się pewna siebie, potężna, triumfująca – w takim stanie postawiłam nowy blejtram na sztaludze. Zaczęłam malować postać. Pracowałam całymi dniami, rano i wieczorem, z przerwą w południe na krótką sjestę. Trzeciego dnia o zmierzchu, kiedy ginące światło nie pozwalało mi już wygodnie pracować, machnęłam pędzlem umoczonym w białej farbie po namalowanym z takim trudem wizerunku kobiety. Poczułam rozdrażnienie, wewnętrzny ból, złość tryskającą z każdej cząstki ciała, gniew, który ogarniał mnie zawsze wtedy, gdy po fali pobudzającego do pracy entuzjazmu dochodziłam do wniosku, że ponoszę klęskę. To, co przedstawiał obraz, było do niczego. Wówczas oprócz rozczarowania, frustracji i niemocy poczułam ostry ból w skroniach. Odłożyłam pędzle i paletę z farbami i postanowiłam upić się do nieprzytomności(co nie jest trudne przy przyjmowaniu tak dużej dawki leków psychotropowych jakie biorę).
chciałabym kiedyś zobaczyć jakiś Twój obraz.
OdpowiedzUsuńnawet jeśli Ty sądziłabyś, ze jest do dupy.
Ostatnio w klasie czytaliśmy bardzo ciekawy tekst o pracy malarza, o wenie i kunszcie.
Nie wiem czyje to bylo, ale ten ktoś powoływal sie na wielu twórców i Artystów aby dojść do wniosku, że najlepszym malarzem jest ten, kto najbardziej krytycznie podchodzi do swoich prac.
Popieram wniosek - trza założyć ligę obrony prac Małgorzaty przed Małgorzatą, świetnie rysuje ale tak krytycznie ocenia swe prace że większość ląduje w koszu lub nie jest dokańczana, nieliczne wielkim nakładem sił udaje mi się ocalić.
OdpowiedzUsuń